Wybory kontraktowe – niepoprawna politycznie ocena przełomu z 4 czerwca 1989 r.
Znaczna część społeczeństwa wraz z solidarnościową elitą nie posiadały się z radości po tym, jak 4 czerwca 1989 roku komuniści doznali wyborczej klęski oraz – co jeszcze istotniejsze – otwarcie przyznali się do niej. Ale radość nie trwała długo. Pomiędzy lipcem 1989 a grudniem 1990 roku kumulacja istotnych decyzji o charakterze politycznym zbiegła się w czasie z głębokim, wielopoziomowym kryzysem ekonomicznym i przyspieszającymi, rewolucyjnymi zmianami społecznymi.
W wymiarze politycznym kluczowe przemiany zogniskowały się nieco wcześniej — wokół zgody władz komunistycznych na ponowną rejestrację NSZZ „Solidarność” i zorganizowanych na tej podstawie między lutym a kwietniem 1989 roku obrad Okrągłego Stołu. Decyzje te dla komunistycznej elity władzy stanowiły element inkluzji do procesu transformacji ustrojowej głównego, koncyliacyjnego nurtu „Solidarności”, a przy okazji uśmierzały kolejną lawinę strajków i protestów ulicznych.
Transformacja ustrojowa żywotnym interesem partii
Okrągły Stół był nie tylko swoistym laboratorium nowej pierestrojki, ale także operacją ekonomicznego ratowania reżimu, czyli pozyskania umorzeń i odroczeń w spłatach zagranicznych długów PRL, co bez udziału opozycji nie mogło się udać. Jego wynik doprowadził do poważnych zmian w Konstytucji PRL, znanych w historiografii jako Nowela kwietniowa oraz do przeprowadzenia częściowo wolnych wyborów parlamentarnych.
Wynik z 4 czerwca 1989 roku, co rzadko wybrzmiewa publicznie, nie był jednoznacznym, ale za to zmaksymalizowanym zwycięstwem Solidarności. Gdyby bowiem przeliczano głosy na mandaty jakąkolwiek metodą proporcjonalną zamiast większościowej, komuniści otrzymaliby w Senacie co najmniej 30% miejsc (faktycznie nie wprowadzili ani jednego kandydata z legitymacją partyjną!), a do zagwarantowanej kontraktem puli miejsc sejmowych mogliby dodać jeszcze minimum kilkanaście.
Mimo politycznej klęski, dygnitarze PZPR uznali wyborczy werdykt, licząc na możliwości kontroli politycznych kontrahentów. Ustępstwa przy rozpisaniu drugiej tury wyborów oraz deklaracje pozostania w opozycji ze strony „Solidarności” wskazywały na lojalność opozycji i perspektywę powołania nowego rządu w oparciu o koalicję PZPR–ZSL–SD. To, że tak się nie stało było wynikiem szeregu czynników i splotu różnych okoliczności, w tym nielojalnej postawy partii satelickich oraz deklaracji płynących z Kremla, iż decyzja w kwestii obsady rządu jest „wewnętrzną sprawą Polski”.
Trwała tymczasowość transformacji
W transformowanej Polsce, której ślady wytyczał czerwcowy przełom i późniejsza nominacja premierowska dla Tadeusza Mazowieckiego, niemal wszystko było tymczasowe. Oprócz wspomnianego już kontraktu okrągłostołowego, do jednorazowego użytku przeznaczono ordynację wyborczą. Gdy 19 lipca 1989 roku, przy udziale posłów z klubu solidarnościowego, wybierano Prezydentem PRL gen. Wojciecha Jaruzelskiego, spekulowano już na temat jego następcy. Tymczasowo uśmierzano wybuchające każdego dnia problemy z hiperinflacją, tymczasowy był zarazem system ustrojowy państwa, który zawierał w sobie koślawe połączenie elementów stalinowskiego systemu jedności władzy oraz demoliberalnego systemu wartości.
Chaos transformacji trwał w najlepsze przez kolejne lata: dwukrotnie w sposób radykalnie odmienny parlament uchwalał ordynację wyborczą, z wydźwiękiem aferalnym manipulowano cłem, podatkami, obsługą długu zagranicznego. Niemal każdego miesiąca powstawały i rozwiązywały się partie polityczne.
A reformy, które firmował Leszek Balcerowicz? Wszystkie na bieżąco korygowano i ograniczano. Jeśli przy tym ktoś twierdzi, że dzięki transformacji ustrojowej Polska stała się krajem o wolnorynkowej gospodarce, niech poczyta choćby ustawę o podatku dochodowym z 1991 roku.
Stara pałka w nowych dłoniach?
Nowa elita władzy koncentrowała się na uśmierzaniu społecznego niezadowolenia oraz marginalizowaniu antysystemowej opozycji, na czele z Konfederacją Polski Niepodległej. Na liczne wiece, manifestacje i okupacje budynków wojewódzkich struktur PZPR, które trwały od października 1989 roku do rozwiązania partii komunistycznej w końcówce stycznia 1990 roku, ministrowie solidarnościowi odpowiedzieli pacyfikacjami i inwigilacjami, wyręczając w tym ministrów Kiszczaka i Siwickiego.
Działania o charakterze dekomunizacyjnym oraz lustracyjnym miały w tym czasie nikły i wybrakowany zasięg. Likwidacja ORMO, utworzenie Policji w miejsce Milicji Obywatelskiej oraz Urzędu Ochrony Państwa w miejsce Służby Bezpieczeństwa — te pociągnięcia zawierały więcej elementów kontynuacji niż zerwania z przeszłością. Oprócz kontrowersyjnej w kształcie weryfikacji kadr MSW, dominowały decyzje symboliczne — jak np. usunięcie pomnika Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie w listopadzie 1989 roku, powielone później w wielu innych miejscach wobec symboli czci komunistycznych oprawców. Rozwinięciu uległa natomiast prowadzona od 1988 roku operacja odwrotna — niszczenia na masową skalę akt Służby Bezpieczeństwa, a także znacznej części stenogramów z obrad Biura Politycznego KC PZPR, wobec których rozkazy wydawali gen. Kiszczak lub bezpośrednio prezydent Jaruzelski.
Oczywistym jest, że opisywanie wydarzeń z 1989 roku wyłącznie w czarnych barwach nie oddaje całego pejzażu dynamiki tamtych wydarzeń i konsekwencji, jakie wywołały. Przeciętny Polak mógł poczuć się swobodniej, mając do dyspozycji ogrom niedostępnych wcześniej tytułów prasowych, widząc koronę na głowie orła z polskiego godła, czy też mogąc zaznać swobody dla rozmów o Kościele, Polsce, świecie. Ale gdy po 30 latach włączamy telewizor i napotykamy na to samo hasło „pogoni za zachodem”, to jednak ze smutkiem dostrzegamy, że pogoń ta nie odbywa się tylko na polu dochodu PKB na mieszkańca, ale również na płaszczyźnie rewolucji obyczajowej, rozkładającej niczym nowotwór polskie społeczeństwo.
Dr Paweł Momro
Artykuł powstał na bazie fragmentów książki „Prezydentura polska w pierwszych latach III RP” mojego autorstwa.