To wojna sędziów przeciwko Kaczyńskiemu – nie odwrotnie. Prof. Mażewski wyłożył twarde dowody

Andrzej Rzepliński i Jarosław Kaczyński to postacie symboliczne dla wojny sędziów z PiS

Naiwne marzenia demokratów o sprawiedliwej i niezawisłej kontroli konstytucyjności legły w gruzach. Polski Trybunał Konstytucyjny przez całe lata dziewięćdziesiąte pozaprawnie zdobywał coraz większą władzę, a gdy PiS z koalicjantami wybrał swoich sędziów po zwycięskich wyborach – wypowiedział im wojnę. Na tej wojnie już nie ma jeńców, a liczą się partyjne kadry.

Dobre książki często przemykają niezauważone, nawet gdy dotykają najważniejszych politycznych działań przed i po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Czytelniku, jeśli pamiętasz aferę wokół wyboru sędziów do Trybunału Konstytucyjnego lub spór o Sąd Najwyższy, możesz bardzo się zdziwić, gdy okaże się, że dogłębna analiza prof. Lecha Mażewskiego przedstawi zupełnie inne informacje i wnioski niż te, które suflowali w mediach politycy i dziennikarze.

Publikacja pod sugestywnym tytułem „Wiele hałasu o nic?” ukazała się dwa lata po zapoczątkowaniu tzw. dobrej zmiany. Autor mógł zatem z dystansem spojrzeć na spór, który zapoczątkował nie tylko nowy etap agresji w stosunkach między dwoma największymi partiami politycznymi w Polsce, ale także wywołał ze strony establishmentu Unii Europejskiej lawinę histerycznej krytyki wobec Polski.

Próbując zrozumieć konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego, autor cofnął się w genezie aż do powojennej Polski, zniewolonej przez komunistów. Początkowe fragmenty to relacja historyczna z rozważań na temat hipotetycznej możliwości zainstalowania w PRL socjalistycznej wersji sądu konstytucyjnego.

 

Pęczniejąca władza sędziów

Rozdziały trzeci i czwarty to już historia Trybunału w Polsce lat osiemdziesiątych. Interesującym dodatkiem do części historycznej jest też rozdział piąty, w którym prof. Mażewski nie owija w bawełnę, lecz uczciwie stwierdza, że w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych Trybunał Konstytucyjny pozakonstytucyjnie i pozaustawowo wywalczył dla siebie dodatkowe, istotne kompetencje, które stworzyły z niego faktycznie sąd konstytucyjny i dodatkowy organ prawodawczy.

Obecnie obowiązująca Konstytucja RP z 1997 roku utrwaliła tę przypadłość, powierzając sędziom Trybunału kompetencyjny bat na parlament i pozycję swoistego superparlamentu. Władzę tę Trybunał dzierży niemalże bez zmian aż do dzisiaj.

I w tym kontekście autor przyjrzał się „wojnie o Trybunał”, rozpoczętej wyborem pięciu sędziów przez koalicję PO-PSL w 2015 roku. Obecnie na tym polu nie strzelają armaty, ale też nikt nie ogłosił zawieszenia broni lub zawarcia pokoju. Wojna bowiem przeniosła się na Sąd Najwyższy i spór o dopłaty do rosnących cen energii elektrycznej.

 

Jesteście Państwo okłamywani

Lech Mażewski zwrócił uwagę na kilka kompletnie zafałszowanych faktów. Po pierwsze, Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe, przegłosowując wybór 2 z 5 sędziów Trybunału, naruszyły konstytucję, natomiast sam sposób obrania całej piątki stanowił naruszenie procedur sejmowych. Z dwóch różnych procedur, określonych w różnych aktach, politycy PO i PSL ułożyli sobie „własny” sposób na wybranie sędziów (sic!) i to właśnie przegłosowano w Sejmie jeszcze przed wyborczym triumfem PiS. Z tych względów, po zdobyciu przez tych ostatnich większości głosów, doszło do przyjęcia kolejnej uchwały, która nie unieważniała uchwały PO-PSL, ale stwierdziła „utratę jej mocy obowiązującej”.

Jaka jest różnica? Otóż, na gruncie analizy prawno-ustrojowej, działania PiS były w pełni legalne, a nawet uzasadnione. Co ciekawe, prof. Mażewski nie jest w tej opinii odosobniony i jeśli wczytać się w szczegóły, to pokazuje on wyjątkowo twarde dowody na obronę takiego stanowiska.

Po drugie, Trybunał Konstytucyjny – jeszcze z Andrzejem Rzeplińskim na czele – nigdy nie podważył jako niezgodnego z konstytucją wyboru przez PiS pięciu nowych sędziów w miejsce tych, których prezydent Andrzej Duda nie zaprzysiężył. A co w tym czasie pokazywały mainstreamowe media? Prezesa Rzeplińskiego, wygadującego rzeczy zupełnie odmienne od wydawanych wówczas orzeczeń Trybunału. Na to wszystko dała się nabrać nie tylko „totalna opozycja”, część konstytucjonalistów oraz „autorytetów” z innych dziedzin nauki, a także urzędnicy i politycy Komisji Europejskiej!

 

„Elita elit” jako organ kierowniczy rewolucji w Europie?

To właśnie świeckie pielgrzymki do wszelkich opozycyjnych mediów Rzeplińskiego a następnie sędziów z Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego zanegowały coś, co do tej pory – przy rosnącej władzy Trybunału Konstytucyjnego – było niemalże dogmatem środowiska sędziowskiego. Chodzi o zasadę wyłączania się z partyjnych sporów i kształtowania wizerunku sądownictwa konstytucyjnego w Polsce jako swoistej „elity elit”, która operuje konstytucją na wyższym poziomie intelektualnym. Jak dowodzi Mażewski, zdobywszy w latach dziewięćdziesiątych władzę i wpływy, środowisko skupione wokół Trybunału Konstytucyjnego wykształciło w warunkach liberalnej demokracji coś na kształt własnej arystokracji. Autor powołuje się przy tym także na rozważania Dariusza Karłowicza, który pisał:

„Sądy zapewniają istnienie środowiska, które nazywamy ekspertami. W istocie jest to struktura arystokratyczna, posiadająca prawdziwą władzę i niepodlegająca zwykłym regułom weryfikacji, jakim podlega – czy może powinna podlegać – klasa polityczna”.

Dalej, już sam Mażewski kreśli ponurą wizję, która na zachodzie Europy właściwie jest już w fazie realizacji:

„Miała ona (arystokracja – przyp. BW) uczynić z Europy idealną republikę praw człowieka, w której nie występują żadne zbiorowe czy indywidualne tożsamości. Wrogiem stają się wszystkie silne tożsamości: narodowa, religijna, tradycyjna, ale również rodzina, która niezależnie od państwa przekazuje zasady i tradycje”.

Polski Trybunał – głównie dzięki obecności w jego składzie katolików – w tym pochodzie rewolucji szedł gdzieś przy końcu stawki, ale pozycję i poważanie w społeczeństwie miał dużo mocniejsze niż jakikolwiek polityk. Z wyrokami Trybunału rzadko się dyskutowało, a delegowanie tam nawet najbardziej zasłużonego dla danej partii naukowca nie dawało żadnej gwarancji, że ten nie przyłoży później ręki do orzeczenia uderzającego w interesy tegoż ugrupowania.

 

Sędziowie w pierwszych szeregach partyjnych janczarów

To zmieniło się po 2015 roku, kiedy część TK bez owijania w bawełnę pokazała swoje upartyjnione oblicze. Nagle cała Polska uznała, że Andrzej Rzepliński jest za Platformą i Nowoczesną, a Julia Przyłębska to kobieta wierna Kaczyńskiemu, posłana do Trybunału, by realizować zadania specjalne i koordynować proces zdobywania tam większości przez PiS (zadedykowano jej nawet jeden z odcinków „Ucha prezesa”). I tak jest do dzisiaj.

Tę zmianę ciężko wytłumaczyć racjonalnie, na co zwraca uwagę autor:

„Ale już zupełnie nie da się pojąć, dlaczego TK dał się zepchnąć do pełnienia roli jednej ze stron toczącego się konfliktu, skoro jego orzecznictwo świadczyło o czymś zupełnie innym.”

Po wyborach parlamentarnych z października 2015 roku PiS podjął kilka nieudolnych prób ustawowego przekształcenia modelu ustrojowego Trybunału – głównie przez procedury ograniczające jego aktywność. Ten ostatni pokazał na to „gest Kozakiewicza”, rzucając wyrokami i opiniami o niezgodności ustaw z konstytucją. Wraz z wrzaskiem z Brukseli, wystarczyło to do tego, by PiS wycofał się z tych koncepcji, zadawalając się wymianą znacznej części składu orzekającego. I ta wymiana następuje, a w przypadku utrzymania przez obecne siły polityczne władzy po 2019 roku – może istotnie się wzmocnić. Wszystko jednak zależeć będzie od tego, czy wybrani głosami PiS sędziowie będą zachowywać się bardziej jak „Julia z Ucha Prezesa”, czy może jak sędzia Piotr Pszczółkowski, który swoją samodzielnością już utracił poparcie w oczach liderów PiS.

Warto też postawić pytanie bardziej generalne – czy demoliberalny Trybunał Konstytucyjny, wtrącający się byle gdzie i do byle czego, jest Polsce w ogóle potrzebny? Wszak pierwszym pomysłodawcą kontrolowania „woli ludu” (czytaj: ustaw wychodzących z parlamentu) był francuski rewolucjonista, opat Emmanuel-Joseph Sieyes, a ci, którzy w XX wieku jako pierwsi skonstruowali Trybunał Konstytucyjny – Hans Kelsen i Georg Jellinek – szczerze wierzyli, iż w demokratycznym państwie prawa taki Trybunał pozostanie tylko dogmatycznym i powściągliwym interpretatorem konstytucji. Czy ta naiwność czegoś nas nauczyła?

 

Paweł Momro

 

Lech Mażewski, Wiele hałasu o nic? Konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego w latach 2015-2016 w perspektywie rozważań modelowych, Warszawa-Radzymin 2018, ss. 180.