Wybory czy wyroby politycznopodobne? Oceniamy kampanię samorządową AD 2018

Oceniamy kampanię wyborczą przed wyborami samorządowymi AD 2018

Polska polityka w tegorocznej kampanii wyborczej ukazuje wyjątkowo prymitywne oblicze. Za fasadą tysięcy obietnic o budowaniu, inwestowaniu, rozdawaniu wszystkiego i wszystkim „za darmo” ukryte zostało rewolucyjne oblicze większości partii politycznych, które w demoliberalnej rzeczywistości III RP skaczą sobie do gardeł.

Kampania przed wyborami samorządowymi w zamyśle głównych architektów nadwiślańskiej polityki miała stać się batalią o umocnienie bądź naruszenie hegemonii „Prawa i Sprawiedliwości”. Przypomnijmy, iż po fatalnych politycznie i organizacyjnie wyborach z 2014 roku ogromne wpływy na różnych szczeblach polityki lokalnej utrzymuje Polskie Stronnictwo Ludowe. Tymczasem chętnych do partycypacji w pieniądzach podatników nie brakuje. Czy którykolwiek sztab wyborczy zaprezentował w tej kampanii wartościowy przekaz?

Pisowska kolorowa wydmuszka – za darmo dla każdego

Nudą wieje ze strony partii rządzącej. „Prawo i Sprawiedliwość” w swoim programie wyborczym z jednej strony pokazuje, iż dopasowuje się do specyfiki poszczególnych województw, ale jednocześnie na każdym kroku odwołuje się do projektów szczebla rządowego, zasilanych bezpośrednio z budżetu państwa. Pośród zalewu postulatów dotyczących infrastruktury drogowej i kolejowej, centralnie planowanego budownictwa mieszkaniowego oraz wzmocnienia regulacji w rolnictwie, mnożą się określenia takie jak: „plus”, „dobry”, „centralny”, „bezpieczny”. Wszystko to oczywiście opakowania niewydolnego z natury etatyzmu, którym po 1989 roku stopniowo obrasta cała Polska.

O tym, że opakowanie produktu wyborczego stało się stokroć ważniejsze niż jego zawartość, przekonuje sam prezes rządzącego ugrupowania. „Nie uchybiliśmy demokracji – realizujemy to, co jest podstawą demokracji” – grzmiał Jarosław Kaczyński na głównej konwencji samorządowej PiS, a z pierwszego rzędu zagorzale przyklaskiwali mu Zbigniew Ziobro, Jarosław Gowin, Mateusz Morawiecki, Beata Szydło i trzymający na rękach swoje dziecko z zespołem Downa Patryk Jaki. Konfiguracja krzeseł w blasku kamer także nie jest przypadkowa – przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej otrzymał duże wsparcie w walce o detronizację Platformy w Warszawie i w tym właśnie starciu obóz rządzący lokuje najwięcej zasobów.

Patryk Jaki to emanacja treści oferty ideowej PiS – ładnie pokolorowanej wydmuszki po jajku. To emanacja aprobaty dla zasiłków z programu „Za życiem” i jednocześnie porzucenia dostępnej na wyciągnięcie ręki możliwości zagwarantowania pełnej ochrony ludzkiego życia. To obraz setek milionów złotych wydawanych co roku na partyjną propagandę za pośrednictwem m.in. mediów publicznych zamiast propagowania w narodzie tradycyjnych wartości, dzięki którym ów naród nie jest jeszcze do końca zbiorem otumanionych tubylców.

Opozycja zamiata pod dywan

Skutecznymi konkurentami w walce o zwiedzenie i zarazem znudzenie wyborców stały się partie opozycyjne. Im większe miasto, tym większa licytacja na „darmowe” żłobki, przedszkola, służbę zdrowia, drogi i transport publiczny. Za takimi sloganami – zakłamanymi, ale skutecznymi w demokratycznej rywalizacji – ukryto cele jeszcze do niedawna formułowane otwarcie. W programie „Polska samorządna” z października 2017 roku, który w toku obecnej kampanii wyborczej… zniknął ze stron Platformy Obywatelskiej, napisano:
„Jesteśmy przekonani, że polskie miasta dojrzały do rewolucji transportowej. Będziemy dążyć do stopniowego ograniczenia ruchu samochodowego w centrach miast”.

W tym samym dokumencie zapowiedziano również utworzenie w całej sieci szkół samorządowych „Świetlic XXI wieku”, dzięki którym „rodzice łatwiej pogodzą pracę i opiekę nad dziećmi”. Przekładając to na język polski, rodzice otrzymali od PO ofertę jeszcze pełniejszego oddania własnego potomstwa na wychowanie omnipotentnemu państwu.

Jednak zamiast haseł o zrównoważonym rozwoju, ekologii, tolerancji dla mniejszości seksualnych i imigrantów, składających się na jednoznacznie rewolucyjny program, Platforma do spółki z Nowoczesną postanowiły przelicytować PiS w grze o kupienie wyborcy obietnicami gwałtownej rozbudowy etatyzmu od szczebla gminy aż po metropolię. Głównym symbolem realizacji tej strategii jest liderujący w sondażach dla Warszawy Rafał Trzaskowski.

W konsekwencji, pomiędzy przekazem głównych kandydatów na prezydentów Krakowa, Łodzi, Wrocławia, czy też Gdańska trudno doszukać się istotnych różnic. Owszem, jest całkiem możliwe, że Kacper Płażyński w Gdańsku nie pozwoliłby na taki rozkwit wpływów lobby LGBT, jaki ma miejsce za obecnej prezydentury Pawła Adamowicza. Być może Mirosława Stachowiak-Różecka we Wrocławiu nie skompromitowałaby się publicznym sięganiem po „autorytet” emerytowanego majora Urzędu Bezpieczeństwa i zarazem prześladowaniem młodych patriotów za to, że tego „autorytetu” uznać nie chcieli. Problem w tym, że te sprawy z ust kandydatów nie padają.

Tę ideową jałowość, mylnie sugerującą, iż rewolucyjny atak kulturowy na podstawy naszej cywilizacji przykryty został sporami o liczbę nowych linii tramwajowych, można było przewidzieć. Prawdopodobnie jest to stan przejściowy, utrzymywany do czasu zakończenia wyborów samorządowych. Z rzadka jedynie przerywają go doniesienia takie jak to z Lublina, gdzie związany z PO prezydent Krzysztof Żuk blokuje organizację parady zwolenników homoseksualizmu i szeregu innych wynaturzeń. Z kolei wspomnianemu Patrykowi Jakiemu zdarzyło się poprzeć postulat zmuszania polskiego podatnika do płacenia na zabiegi In vitro. Zaskoczenie? Nie dla kogoś, kto od lat obserwuje polską scenę polityczną.

Takiego dobrego kandydata, Panie, to ze świecą szukać

Czy jednak w tej kampanii do wyborów samorządowych A.D. 2018 nie ma naprawdę niczego wartościowego i zasługującego na choć odrobinę poważnej refleksji? Poszukiwanie treści nienasiąkniętych populistyczną retoryką jest trudne, ale i takie wyjątki odnajdują się gdzieś na niskim szczeblu władzy, czasem nawet pod partyjnymi szyldami, ale jednak na medialno-politycznym marginesie.

Czy takim przykładem może być kandydat na wójta gminy Kłaj w Małopolsce? Krzysztof Sołtyk to jedyny w tej kampanii przypadek emerytowanego wojskowego, który chciałby zarządzać swoją gminą. Pewny siebie, z doświadczeniem, którego nabrał jako sołtys, mówi o potrzebie oddolnego formowania patriotyzmu i opartego o zdrowe podstawy wychowania młodzieży. „Na imprezy i spotkania publiczne, które organizuję, ściągam weteranów różnych rodzajów wojska, a ci potrafią ciekawie opowiadać o broni palnej i prezentować ją widzom. Za każdym razem tłum młodzieży gromadzi się przy takich stoiskach. Dlaczego władze samorządowe – z definicji bliższe ludziom niż politycy z centrali – tak rzadko sięgają po wojskowych i harcerzy?”

Retoryczne pytanie Krzysztofa Sołtyka pozostaje bez echa, podobnie jak pomysły kandydującego na radnego z południa Krakowa Grzegorza Piątkowskiego. W tegorocznej kampanii próbuje on przebić się z alternatywnym podejściem do rozwoju miast: „Braki kluczowej infrastruktury w miastach, takiej jak szkoły, żłobki, parki, powstają na styku biznes-państwo i uderzają skutkami szczególnie w standard życia rodzin. Zarówno sektor prywatny, jak i samorządy, oczekują od drugiej strony wybudowania tych obiektów. Można jednak całość projektu danej inwestycji mieszkaniowej podporządkować gestii albo ściśle prywatnej, albo wyłącznie państwowej – taki czytelny podział gwarantuje, że infrastruktura przy nowych blokach lub osiedlach domków jednorodzinnych powstanie” – przekonuje.

Mateusz Walczak – który ma już doświadczenie pracy radnego i ponownie startuje w wyborach – w swojej gminie Opatówek w Wielkopolsce rzuca pomysłami na wykorzystanie zabytkowych nieużytków. Nie są to jednak plany z kategorii „biedronkowania” okolicy lub stawiania w niej barów z fast foodem. Jego program przewiduje stworzenie z dawnego dworca kolejowego filii Ośrodka Kultury, a z zabytkowego Domku Gotyckiego – gminnej biblioteki.

Zabawniej już było

I właściwie po tej niezbyt długiej liście poważnych kandydatów artykuł można byłoby zakończyć. Trzeba jednak wspomnieć także o pojawiającej się wyjątkowo incydentalnie, humorystycznej stronie tegorocznej kampanii.

W Wadowicach kandydujący na Burmistrza Mateusz Linowski pisze na ogromnym transparencie: „pozyskane 3 mln zł – 0 zadłużenia”, nie wyjaśniając, skąd i dla kogo je pozyskał. Ubiegający się o mandat radnego sejmiku województwa małopolskiego Bartłomiej Kocurek na plakatach dumnie prezentuje się z kotem. W Toruniu kandydujący do rady miasta Piotr Malinowski na plakacie zamiast swojej głowy prezentuje wielką malinę. Jeszcze mocniej „błyszczy” Kazimierz Nowotniak, który obiecuje, iż jako przyszły burmistrz Sokołowa Podlaskiego sprowadzi do niego restaurację McDonald’s.

A jeśli Nowotniak te wybory wygra? Potwierdzi on wówczas tezę o jałowości i słabości polskiej polityki, która dopasowała swój przekaz do najniższych ludzkich instynktów. Tegoroczna kampania to nie tylko festiwal nudy, hipokryzji i populizmu. To także czas ukrycia rewolucyjnego oblicza znakomitej większości partii, które w demoliberalnym nieładzie III RP skaczą sobie do gardeł.

 

Benedykt Witkowski