Od Rakowskiego do Mazowieckiego, czyli droga do 12 września 1989 roku
Po 30 latach od momentu powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego można na to wydarzenie spojrzeć inaczej. Nie tylko dlatego, że wiemy więcej o samych kulisach negocjacji i przetargów politycznych, ale również ze względu na to, że w ciągu trzech dekad III RP gabinet ten zdążył obrosnąć w kilka legend aspirujących do miana aksjomatów ówczesnej polskiej racji stanu a sława samego Mazowieckiego przykryła jego decyzje, których skutki odczuwamy do dzisiaj.
Sytuacja po Okrągłym Stole
Okrągłostołowe porozumienie elit tzw. konstruktywnego nurtu Solidarności i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, choć doprowadziło do ograniczonych reform demokratyzujących system polityczny PRL, właściwie nie załatwiało problemów żadnej ze stron. W świetle kamer nie brakowało uśmiechów i optymizmu, ale faktycznie dla dwóch wymienionych stron to nowe otwarcie było lepszym niż brak jakiegokolwiek porozumienia.
Opozycja w Magdalence uzyskała wiele, ale sukces w wyborach kontraktowych z czerwca 1989 roku paradoksalnie przyspieszył proces erozji wewnątrz Solidarności. Społeczeństwo zmagało się z nowymi i gwałtownymi wstrząsami gospodarki, a partia komunistyczna – mimo utrzymania się przywódczego monolitu symbolizowanego przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego – odczuwała osłabienie moskiewskiej kontroli (czytaj: opieki), odpływ części kadr do spółek nomenklaturowych i z wolna rozpadała się na najniższych szczeblach. W tle tych procesów postępowała kompromitacja elity PZPR w społeczeństwie – proces stopniowy i nieodwracalny, ale nie tak gwałtowny jak chcieliby tego niektórzy bajkopisarze historii III RP. Dość wspomnieć, że w wyborach czerwcowych komuniści zebrali do Sejmu 28%, natomiast do Senatu 32% głosów. To, że nie obsadzili niczego poza trzema poselskimi mandatami mogli zawdzięczać kształtowi ordynacji wyborczej, wedle której zgodzili się przeprowadzić wybory.
Rząd Mieczysława Rakowskiego, mimo przeprowadzenia przez Sejm kilku ambitnych reform gospodarczych, nie narzekał na nadmiar społecznego poparcia. W końcu to właśnie Rakowski jeszcze w 1988 roku ogłosił postawienie w stan upadłości Stoczni Gdańskiej. Mało tego, z pezetpeerowskim liberałem nie chcieli na poważnie negocjować liczni wierzyciele Polski Ludowej, a pętla zadłużenia zaciskała się nad socjalistyczną gospodarką z każdym miesiącem. Instytucjonalizacja opozycji w nowej kadencji parlamentu (w tym cały Senat dla Solidarności!) oraz ekonomiczny ślepy zaułek, w jaki komuniści zabrnęli na własne życzenie, w połowie 1989 roku postawiły na porządku dziennym sprawę wyłonienia nowego rządu i zmiany na stanowisku premiera.
Wasz Jaruzelski, nasz… Geremek
Na każdej uczelni wyższej nawija się na uszy studentom słynną koncepcję Adama Michnika „wasz prezydent – nasz premier”, którą to wypełnić miała misja Tadeusza Mazowieckiego, ale… nie tak układały się zdarzenia i negocjacje. Dzisiaj wiemy, że kandydatem naczelnego „Gazety Wyborczej” był jednak ktoś inny – Bronisław Geremek. Sławomir Siwek przytoczył niedawno, iż to nazwisko Geremka już 4 lipca w poufnych rozmowach w wilii MSW padło z ust Wałęsy jako opozycyjna alternatywa dla koncepcji powołania raz jeszcze rządu komunistycznego na czele z Władysławem Baką. Wtedy też taktycznie przewodniczący Solidarności zgłosił swoje poparcie dla kandydatury Kiszczaka na stanowisko głowy państwa w miejsce Jaruzelskiego – właśnie po to, by szef MSW nie przejął misji tworzenia rządu. Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” miał pracować nad tą kandydaturą już w czerwcu, ujawniając Kiszczakowi, iż Geremek byłby tą postacią, o której Michnik wspomniał w artykule „Wasz prezydent – nasz premier”.
A po stronie komunistów? Mimo wysyłanych przez Michnika i Wałęsę sygnałów, wciąż pokutowało myślenie w stylu „mamy służby, mamy armię (to nic, że głosują tam na Solidarność), trwają przy nas zblatowane od 45 lat ZSL i SD, więc to my utworzymy większościowy rząd, dając kilka tek opozycji, po czym dzięki jej reputacji pozyskamy w Klubie Londyńskim i Klubie Paryskim odroczenie bankructwa Polski”. Działali oni jednak bardzo powoli w sytuacjach wymagających szybkich decyzji. Od 4 lipca Sejm czekał na wybór prezydenta, odwlekając przyjęcie dymisji gabinetu Rakowskiego. Dziesięć dni po objęciu przez Jaruzelskiego prezydentury zebrało się XIII Plenum KC PZPR i wiele wskazuje na to, iż dopiero wówczas zapadła decyzja o powierzeniu misji tworzenia rządu gen. Czesławowi Kiszczakowi. Co ciekawe, ten ostatni po latach wymawiał się od chęci objęcia premierostwa, ale sprawy miały już wtedy zajść za daleko. W ramach tych „spraw” miała miejsce wizyta Rakowskiego w Sejmie, który straszył posłów widmem wojny domowej w przypadku porażki Kiszczaka w głosowaniu. I stało się, 2 sierpnia 1989 roku nominat Jaruzelskiego został premierem – większością 237 na 420 głosujących.
Klub OKP w zaistniał sytuacji nie zamierzał współtworzyć rządu. Wśród posłów ZSL i SD postępował polityczny zamęt i niechęć do komunistów, a swoje dokonania na tym polu osiągali zarówno współpracownicy Wałęsy, jak i frakcja Michnika. Nawet część posłów PZPR – wybranych z drugiego lub trzeciego szeregu partyjnej hierarchii – nie chciała głosować za powieleniem układu PZPR-ZSL-SD, w którym to opozycja nie wejdzie w ogóle do rządu. Stanisław Ciosek wyznał to ks. Alojzemu Orszulikowi już 10 sierpnia.
A jednak pan Tadeusz
Najbardziej przytomną reakcją na rozwój wypadków wykazała się druga frakcja z otoczenia Wałęsy. Rozmowy Jarosława i Lecha Kaczyńskich z przedstawicielami partii satelickich szybko doprowadziły do konkretów – podziału stanowisk w przyszłym rządzie i akceptacji dla premiera spoza komunistycznego układu Pomogła im także hierarchia kościelna, która przychylniej spoglądała na redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” wobec sondowanego przez Michnika szefa OKP. Dnia 17 sierpnia Lech Wałęsa spotkał się z Romanem Malinowskim i podał mu trzy nazwiska solidarnościowych kandydatów na szefa rządu: Geremek, Kuroń, Mazowiecki. Przewodniczący ZSL opowiedział się za Mazowieckim.
Skąd taka odwaga komunistycznych satelitów, by paktować z Wałęsą? Wynikała ona nie tyle z pozycji politycznej tego ostatniego, co raczej z pełnej wiedzy oraz cichego przyzwolenia ambasadora sowieckiego Władimira Browikowa o prowadzonych negocjacjach. O kolejnych spotkaniach i ich wiadomym celu informowano także Jaruzelskiego. Tymczasem Malinowski był przekonany, że tworzy historię, że tworzenie rządu z Wałęsą to zasłużona rekompensata za lata tępej podległości komunistom – do tego stopnia, że wmówił sobie, iż ktoś nastaje na jego życie.
Osobowość i pozycja polityczna Jaruzelskiego nie pozwalały mu ani na otwartą pacyfikację Malinowskiego, ani też na szybką kapitulację i zdjęcie Kiszczaka. Nie miał też gotowych alternatyw na taką okoliczność, z kolei kompletną porażkę poniosły telefony Rakowskiego do Moskwy z prośbą o interwencję Gorbaczowa. Przywódca sowiecki 22 sierpnia dał I Sekretarzowi KC PZPR do zrozumienia, iż nie chce w świecie wywołać wrażenia braku akceptacji Związku Sowieckiego dla polskich przemian. Wysłanego doń Jerzego Urbana odprawił z kwitkiem.
Cena zwycięstwa – na to zgodził się Mazowiecki
Tak bezradni jak w sierpniu 1989 roku polscy komuniści nie byli chyba nigdy. Nie potrafili zadziałać szybko, nieszablonowo i przede wszystkim – bez poparcia lub ręcznego sterowania z Moskwy. W konsekwencji, po 40 dniach różnych nieudolnych zabiegów, Jaruzelski zgodził się na premierostwo Mazowieckiego – oczywiście w zamian za szereg obietnic odnośnie zachowania sojuszu z ZSRR i członkostwa w Układzie Warszawskim, czy też „zachowania socjalistycznego porządku społecznego w Polsce”. O tych szczegółach, a więc pełnej zgodzie Mazowieckiej na swoistą finlandyzację Polski i zamrożenie procesów oczyszczających polskie życie publiczne z agentury komunistycznej – często się zapomina. Zamiast nich, historia utrwala obrazki sejmowe z 24 sierpnia wraz z nowym premierem epatującym gestem Solidarności.
Jednym ze wspomnianych warunków brzegowych był faktyczny udział Jaruzelskiego jako Prezydenta PRL w tworzeniu składu rządu. Na spotkaniu klubu OKP 16 sierpnia 1989 roku Jarosław Kaczyński mówił, iż w gestii Jaruzelskiego muszą pozostać sfery władzy określone przy Okrągłym Stole, a więc resorty siłowe. Z tego zobowiązania Mazowiecki wywiązał się wyjątkowo pieczołowicie, akceptując kandydatury PZPR dla ministrów spraw wewnętrznych i obrony narodowej, a także konsultując z Jaruzelskim obsadę pozostałych ministerstw, a także stanowiska wiceministrów. Choć do rządu z ramienia PZPR trafił jeszcze Franciszek Wielądek jako minister transportu, żeglugi i łączności, to jednak właśnie Kiszczak jako wicepremier i minister spraw wewnętrznych miał osłaniać kadry aparatu represji przed przyszłymi próbami egzekwowania na nich odpowiedzialności za działania sprzed 1989 roku.
Mimo tych ustępstw, Mazowiecki chwilowo poczuł siłę 386 głosów uzyskanych w Sejmie i zaczął się z Jaruzelskim targować. W konsekwencji komuniści utracili resort dyplomacji, i to pomimo rozdźwięków w łonie kierownictwa Solidarności odnośnie kandydatur na to stanowisko. Jak wynika bowiem z dokumentacji dyplomacji brytyjskiej, Geremek prezentował optykę PZPR, mówiąc o dotychczasowym ministrze spraw zagranicznych Tadeuszu Olechowskim jako o doświadczonym fachowcu, który z pewnością utrzyma stanowisko w rządzie Mazowieckiego. Stało się inaczej i ministerstwo obsadził Krzysztof Skubiszewski. Także relacja Jacka Ambroziaka potwierdza, że to Jaruzelski ugiął się pod presją Mazowieckiego – kandydatura Skubiszewskiego wydała mu się niekonfrontacyjna, a zgodę na nią zabezpieczył tylko zachowaniem komunistycznego sekretarza stanu w resorcie.
Mazowiecki szczery jak nigdy
12 września 1989 roku wszystko było już jasne. Tadeusz Mazowiecki wygłosił jako premier expose w Sejmie a jego gabinet otrzymał wotum zaufania większością 402 głosów spośród 415 posłów obecnych na sali. Do rządu weszło ostatecznie 11 ministrów z rekomendacji OKP, 4 ministrów z PZPR, 4 ministrów z ZSL oraz 3 przedstawicieli SD. W cieniu tych wydarzeń dokonano zmiany na stanowisku prezesa Narodowego Banku Polskiego, które ku małej satysfakcji Jaruzelskiego objął Baka.
Samo sejmowe przemówienie Mazowieckiego także przeszło do historii i po 30 latach zdaje się brzmieć niczym szczere wyznanie katolika otwartego postawionego przed zadaniem, które go przerasta. Bez specjalnego nawiązania do roli Opatrzności, mówił on o własnej wizji dziedzictwa Solidarności, w której odrzuca się myślenie „w kategoriach brania odwetu za przeszłość, wyrównywania rachunków krzywd”. Rzeczywiście, jego rząd złożył na ołtarzu polityki jako ofiarę pojęcie sprawiedliwości i nawet nie próbował egzekwować odpowiedzialności za dekady zniewolenia narodu i państwa. Mówił też, że „nowy rząd będzie działać pod presją” w kontekście załamania gospodarczego – i taka presja wraz z naciskiem na bezalternatywną realizację recept makroekonomicznych z Zachodu przez cały okres jego istnienia silnie występowała.
W swoim expose Mazowiecki nie unikał też patosu. Sięgnął po sformułowanie, iż „Polskę może wydźwignąć jedynie społeczeństwo wolnych obywateli i polityka rządu obdarzonego zaufaniem wyraźnej większości Polaków”. Czy jednak kiedykolwiek w ciągu minionych 30 lat takie społeczeństwo powstało? To bardzo złożone pytanie, ale kiedy się je stawia, zazwyczaj z znika ono z przestrzeni publicznej szybciej niż poparcie dla rządu Mazowieckiego, który – przypomnijmy – już wiosną 1990 roku zmagał się z potężną falą strajków.
Patrząc z perspektywy 30 lat, widzi się więcej i w ten sposób można się „wymądrzać” na temat decyzji lepszych dla Polski, po które wówczas nie sięgał nikt. Piszący te słowa nie zamierza jednak aspirować do roli absolutnego sędziego pierwszego rządu III RP, ale pragnie jedynie pokazać, iż w momencie, w którym dla polskich spraw otworzyło się swoiste okno historii na arenie międzynarodowej, wszystkie główne siły polityczne cechowała wyjątkowa ostrożność i zarazem przeświadczenie o ogromnej sile konkurentów. Warto o tym pamiętać, pisząc historię dla tych, którzy kiedyś na dzień 12 września 1989 roku patrzeć będą jak na zamierzchłe czasy bez smartfonów i samochodów na minuty.
Dr Paweł Momro